Kolejny etap wakacji był fantastyczny, ale ze spokojem powróciliśmjy do domu i naszej codzienności.
Zwiedziliśmy trzy wyspy; Rab, Pag, na których mieszkaliśmy i Vir objazdowo. Każda inna i każda ciekawa.
Rab mająca rzadko uczęszczane plaże, Pag wygladajaca jak powierzchnia księżyca i Vir...bardzo rodzinno-rozrywkowa;)
Wcinalismy przepyszną pizzę, na deser serwując sobie lody.
Zanurkowaliśmy zobaczyć wrak niemieckiego statku w Zawratnicy...
Włos się jerzył nie tylko od patrzenia w ciemne zakamarki zatopionego okrętu, ale od wybijających z dna lodowatych górskich źródeł.
Kolor chorwackiej wody mnie zachwyca w Chorwacji i zawsze wracam stamtąd z nową porcją fotografii, w kolejnych odcieniach turkusu, szmaragdu i granatu.
Natura jest tu cudna, skaliste góry, cisy, krystaliczny Adriatyk, ale w równym stopniu zakochana jestem w małych miasteczkach.
Myślami wracam do Sibenika, w którego centrum nawet nie ma uliczek, a gęste i ciasne przesmyki, schodki, opuszczone klatki, tworzą bajkowy klimat.
Podczas naszego wyjazdu...a może całych wakacji odniosłam wrażenie, że Miłka wydoroślała, usamodzielniła się, co niejednokrotnie wiązało się z decyzjami innymi niż nasze;) Większość miast zwiedzała boso. Poznała masę dzieci, zupełnie nie odczuwając bariery językowej. Dziewczynka, która na dłużej zapadła Jej w pamięć to Matylda z Gdańska:) Wygłaskała każdego chorwackiego kota, nazbierała garść kamyków dla przyjaciół.
Wakacjowanie zakończyliśmy krótką wizytą we Wrocławiu. Dotychczas nie kojarzył mi się najprzyjemniej...jakoś tak staro i smutno. Ale Starówka oczarowywuje. Koncert Blues Brothers nawet w deszczu był wesoly. Chopper Hostel, w którym nocowaliśmy mogę polecić, tym, którzy kochają motocykle..miejsce ma niewątpliwy urok.
Przed nami jesień...a może babie lato jeszcze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz